|
główna strona/main page |
|
Po nie wiem już po ilu latach od ostatniej mojej wizyty wybrałem się z córą Mileną, by pokazać jej moje Miasto. Upalny dzień (chyba 30 st.C). Chcąc uniknąć trudów jazdy samochodem w taką pogodę na zatłoczonej trasie A4, jechaliśmy pociągiem. Po drodze zwiedzanie zamku w Łańcucie: komnaty pałacowe typowe dla siedzib polskich rodów książęco-hrabiowskich (Lubomirscy, Potoccy, Czartoryscy itp.), stajnie cugowe i wyjątkowa kolekcja powozów: ozdobne i podróżne na każdą okazję (dla zakochanych, weselne, bagażowe, dla guwernantki z dziećmi, myśliwskie, zimowe (z podłogą podgrzewaną węglem drzewnym), do samotnej (bez stangreta i służących) przejażdżki księżnej Lubomirskiej, itp.). Poza tym park krajobrazowy o pow. 30 ha. Potem docieramy do Jarosławia. Dworzec PKP ma niezbyt zachęcający widok (odłażące tynki i niezbyt czysto), ale ulice szerokie z odnowionymi jezdniami i chodnikami, ładnie oznakowane i wyposażone w działające (z sygnałem dźwiękowym) światła. Idziemy w stronę Rynku i tam na przeciwko zgrabnego Ratusza znajdujemy przytulny hotelik, w którym zostawiamy plecaki. Po obiedzie (prawie sami byliśmy w restauracji, a pora obiadowa ok.16) udajemy się na zwiedzanie. Kamienica Orsettich, odnowiona cerkiew grecko-katolicka zamykająca jakby ulicę Sobieskiego, potem idziemy na Pl.Bóżnic. W Bóżnicy mieści się teraz Liceum Sztuk Plastycznych, a kiedyś podczas okupacji i zaraz po wojnie było miejsce naszych chłopięcych "poszukiwań". Szukam "mojego" domu, w którym spędziłem dzieciństwo, a który posiadał aż trzy adresy (i każdy prawdziwy, gdyż dom stał na skrzyżowaniu 3 ulic): Lubelska 24, Swiętojańska 17 i Pl.Bóżnic 7). Po 50-latach te ulice znajdują się w zaniku (czasem zostało pare domów) i niestety nie ma "mojego" domu ani kamienic, w ktorych mieszkali moi rówieśnicy i sąsiedzi. Może widok znanych mi okien, dachów i ganków obudziłby we mnie wspomnienia i przywrócił zapomniane twarze. Teraz po latach widzę jak bardzo różni się odczucie przestrzenności i odległości u dziecka i u dorosłego człowieka. Te trasy, które przebywałem codziennie z domu do szkoły, kościoła i podwórka do gry w piłkę wydają mi się śmiesznie małe. Natomiast teraz doceniam ogrom kościołów i klasztorów jarosławskich (a jest ich kilka). Trudno tak duże spotkać w o wiele większych miastach czy nawet światowych metropoliach. Szkodza, że tak mało turystów widać na ulicach. Spowodowane jest to zapewne brakiego jakiegoś znaczącego dużego obiektu historycznego w rodzaju zamku w Łańcucie czy Krasiczynie.
Następnie idziemy do kościoła pw.Bożego Ciała. To bardzo duzy kościół parafialny, w którym jako ministrant spędziłem ładnych parę lat i moim przewodnikiem duchowym ( po części zastepującym zmarłego ojca) był nieodżałowany Ks.Bronisław Fila. Wspaniały człowiek budzący w nas pragnienie wiedzy i poświęcający swój wolny czas (np. na naukę języków obcych), odpowiadający na każde pytanie (np. czy istnieje Bóg?), organizujący nam imprezy sportowe (mielismy boiska, salę do ping-ponga itp) i wspomagający w trudnych chwilach materialnych (karmił czasem, jak dowiedział się że nie dostaję kieszonkowego w domu załatwił mi udzielanie korepetycji w zamożnym domu). Umiał utworzyć wcale sporą (było nas kilkudziesięciu) społeczność chłopców ministrantów i nauczyć nas sztuki koleżeńskiej współpracy i obowiązku-punktualności (przy wykonywaniu posług ministranckich), sztuki radowania się w zabawach i satysfakcji z celujących cenzurek w szkołach. Stosunkowo dużo czasu poświęciliśmy na odwiedzenie cmentarzy i grobów moich najbliższych, którzy wszyscy odeszli w moim dzieciństwie (Mama - 30 lat-1944wiersz o tym jak ją żegnałem - ja 6letni chłopiec , siostra Danuta - 6 lat-1946, ojciec Józef - 41 lat -1951) w dużym stopniu jako pokłosie okrutnej wojny. Miałem tutaj parę spraw do załatwienia (m.i. w Zarządzie Cmentarzy, remont nagrobka) poza zniczami i pokłonem u grobu. Już wracając do hotelu, pomyśłałem sobie, że skoro nikt nie pozostał z moich nabliższych, może trzeba odszukać jedyny ślad jaki mnie wiąże z Jarosławiem, a mianowicie rodzinę Janka - mojego przyrodniego brata. Zachęcała mnie do tego bardzo córa Milena. Brat był starszy ode mnie prawie o 10 lat, nie wiedziałem czy żyje. Okazało się, że nie mieszka już w tym domu. A więc wydawało się, że i ta ostatnia pozostała nić wiążąca z dzisiejszym Jarosławiem została przerwana. Ale dobre duchy czuwały nade mną... Otóż starszy mężczyzna w piwnicy, którego zobaczyłem przez uchylone drzwi i "zagadałem" o Janka, wiedział "wszystko". Okazało się, że ONI mieszkają w pobliskim domu. I wizyta w tym domu stała się dla mnie wielkim przeżyciem. Serdeczność od pierwszej chwili u wszystkich, którzy spontanicznie zjawili się by poznać tego, który "gdzieś tam" tkwił w odległych wspomnieniach starszych Bratanic i Bratanków i nie zadbał aby przez 30 lat przypomnieć o sobie, że istnieje. Nić okazała się pomostem, po którym przejdę zapewne nie tylko ja z córą, lecz też nasze dalsze pokolenia... | napisany po opuszczeniu Jarosławia w 1958 r. | JutrzenkaOdszedłem nagle jak dziecko, nie myśląc ... Migały w oddali rodzinne krajobrazy w uszach dzwoniła już nowa pieśn Obcy ludzie napotkani i pierwsze zdziwienia a potem miesiące bez zdziwień. Domu już dawno ubyło zniknął z bliskimi - krwią i kością - moimi przyjaciele pozostali i w listach widzę się z nimi Czytam te listy dyszę wtedy zachłannie widzę znajome twarze na ulicach miasteczka nad Sanem i stolicy nad Wisłą Mareczka i Renię widzę w gonitwie pomiędzy krzesłami spracowane ręce ojca i babki twarz porytą zmarszczkami rybaków z dużymi szczupakami swoją głowę nabitą cudami ... Teraz często powracam na trakt zapomniany Śnię jawnie po nocach bezsennych Z zielenią wiosny rosną i moje pędy. 27 kwietnia, 1958 r. |
|
główna strona/main page |