Jozef Brodski
Oto twój tato z mamą. Rodzina.
Krew z krwi, kość z kości. Nie twoja wina.
Co, smętna mina?
Oto masz jadło, oto napoje.
Oto refleksje i niepokoje.
Wszystko to - twoje.
Oto twój rejestr. Nic tym rejestrze
Na razie nie ma, prócz: "No, jest wreszcie".
Bierz go i ciesz się.
Oto zarobki, oto koszt życia.
Znikoma między nimi różnica.
W tym tajemnica.
Oto ul, w którym rój pięciu (ponad)
Miliardów żywych tak jak ty gonad
Ma swój pensjonat.
Oto jest książka telefoniczna.
Tajny cel demokracji to liczba.
Prymat w niej kicz ma.
Oto ślub (najpierw) i rozwód (potem)
Jedyna w świecie rzecz stała to ten
szyk. Inne - potęp.
Oto żyletka, oto twój przegub.
Uderz terrorem w pierwszego z brzegu:
Siebie samego.
Oto w lusterku blask dentystyczny.
Oto sny twoje o ośmiornicy.
Dlaczego krzyczysz?
Oto masz ekran telewizora.
Przed chwilą twój kandydat w wyborach
Przegrał, nieborak.
Oto weranda. Czytaj tygodnik,
Patrz, jak twój jamnik, bezczelny szkodnik,
Obsrywa chodnik.
Oto herbatka, w której zapłonął
Odblask żarówki łzą zasuszoną.
To - nieskończoność.
Oto pigułki w fiolce. Migrena
Po wywołaniu kliszy rentgena.
Następna scena:
Cmentarz, trawniki jego zadbane.
Przejedź się jeszcze raz karawanem,
Nim zabrzmi "amen".
Oto testament i spadkobiercy.
Oto świat, żywszy i przestronniejszy
Po twojej śmierci.
A oto gwiazdy. Lśnią z dawną siłą,
jak gdyby ciebie nigdy nie było.
Może tak było?
Oto pośmiertny byt, w którym nie ma
Ni śladu ciebie. Twego istnienia
Brak w tych przestrzeniach.
Witaj w ich mroku, gdzie gaśnie tchnienie,
Gdzie zastępuje jasne zbawienie
Saturna wieniec.