Miła
moja, kochana. Taki to mroczny czas. Ciemna
noc, tak już dawno ciemna noc, a bez gwiazd,
po której drzew upiory wydarte ziemi --
drżą. Smutne nieba nad nami, jak krzyż
złamanych rąk. Głowy dudnią po ziemi, noce
schodzą do dnia, dni do nocy odchodzą, nie
łodzie -- trumny rodzą, w świat grobami
odchodzą, odchodzi czas we snach.
A
serca -- tak ich mało, a usta -- tyle ich.
My sami -- tacy mali, krok jeszcze --
przejdziem w mit. My sami -- takie chmurki u
skrzyżowania dróg, gdzie armaty stuleci i
krzyż, a na nim Bóg.
Te sznury, czy z
szubienic? długie, na końcu dzwon -- to
chyba dzwon przestrzeni. I taka słabość rąk.
I ulatuje -- słyszę -- ta moc jak piasek w
szkle zegarów starodawnych. Budzimy się we
śnie bez głosu i bez mocy i słychać, dudni
sznur okutych maszyn burzy. Niebo krwawe, do
róży podobne -- leży na nas jak pokolenia
gór. I płynie mrok. Jest cisza. Łamanych
czaszek trzask; i wiatr zahuczy czasem, i
wiek przywali głazem. Nie stanie naszych
serc. Taki to mroczny czas.
|
Jeżeli żyjesz -- to pamiętaj, że jestem. Ale do
mnie nie idź. W tej nocy czarnej,
opuchniętej śnieg się do szyb płatami klei.
I gwiżdże wiatr. I nagi kontur drzew
bije w okno. I nade mną jak dym zagasłych
miast i frontów płynie niezmierna, głucha
ciemność.
Jak strasznie cicho! Po cóż
było aż dotąd żyć? Już tylko gorycz. Nie
wracaj do mnie. Moja miłość jest zżarta
ogniem krematorium.
Stamtąd cię miałem.
Twoje ciało w świerzbie, w flegmonie tak się
pięło jak obłok wzwyż. Stamtąd cię miałem,
z niebiosów, z ognia. Przeminęło.
Nie wrócisz do mnie. Razem z tobą
nie wróci wiatr, co mgłą się opił. Nie
wstaną ludzie z wspólnych grobów i nie ożyje
kruchy popiół.
Nie chcę, nie wracaj.
Wszystko było grą naszą, złudą, czczym
teatrem. Krąży nade mną twoja miłość jak
dym człowieka ponad wiatrem.
|